Strona główna
| Wspomnienia | Twórczość : Inne teksty & Wiersze | Wykaz
Po śniegu w adidaskach | Publicystyka o tematyce górskiej |
Po śniegu w adidaskach
22 lipca 1997 Jacek
Czabański i Łukasz Wajs pokonali drogę Cassina na północno-wschodniej ścianie Piz
Badile. Jak się okazało, było to pierwsze w lecie 97' przejście tej popularnej drogi.
Fatalne warunki i niestabilna pogoda odstraszyły po prostu tych, którzy chcieli
zmierzyć się z drogą Cassina przed nami. Wyjściowy komin mógł być wciąż zalany
lodem, a przejście bez sprzętu zimowego większego niż zwykle,
"nieprzedeptanego" pola śnieżnego mogłoby być ryzykowne. Znacznie
trudniejsze drogi prowadzące płytami na prawo od Cassina miały już wiele przejść -
były wręcz oblegane przez bardzo młodych wspinaczy z Czech. Pełni obaw, wykorzystując okres lepszej pogody, zdecydowaliśmy "wspiąć się". Konsternacja ogarnęła nas gdy stanęliśmy na siodełku Północnego Filara. Oto na trawersie wyprowadzającym pod Zacięcie Rebuffata zalegały setki ton śniegu. Trzeba było drapać się po wielkich bryłach lub przeciskać szczeliną między nimi a ścianą. Praktycznie bez asekuracji. Pokonanie tego odcinka zajęło nam półtorej godziny (według Ziemowita Wirskiego "przebiegnięcie w adidaskach" trawersu nie powinno zająć więcej niż 0.5 h). Na szczęście pole śnieżne w połowie ściany dało się przejść; w kominie wykruszyliśmy resztki lodu. Drogę skończyliśmy dwie godziny przed zmrokiem. Obawiając się wiszącego kibla na Filarze zdecydowaliśmy się przenocować w schronie na szczycie i zjechać następnego dnia. Wspinaczka Północnym Filarem Piz Badile miała miejscami charakter mikstowy! Zjeżdżając obserwowaliśmy alpinistów zmagających się ze śniegiem - na popularnej, czysto skalnej drodze. Bergell należy raczej odwiedzać w pierwszej połowie sierpnia. Naprawdę godna polecenia jest droga Cassina na Piz Badile. O jej klasie decyduje bardziej długość (ok. 30 wyciągów), niż niewielkie trudności (dwa miejsca VI-). Przed wyruszeniem na wspinanie warto jednak zapytać o warunki i zapoznać się z prognozą pogody. |
|
Łukasz Wajs
TATERNIK nr 3 /1997 r.
W góry idziemy po życie
***
ANEKS
Taras z widokiem na Skałki Rzędkowickie... Białe skały płoną czerwonym światłem zachodzącego słońca. Ten widok przypomina mi zorzę alpejską, którą nieraz obserwowałem w Dolomitach. W tej magicznej scenerii spotkałem się z Danutą i Zbyszkiem Wachami. Moi rozmówcy opowiadają o Jurku Kukuczce, Wandzie Rutkiewicz, Wojtku Kurtyce i Krzysztofie Wielickim. A dlaczegóż to oni wszyscy, przyjaciele, którzy nieraz związali się liną, nie mieliby się po latach spotkać i porozmawiać o swoich początkach, o swoich sukcesach i porażkach, o cenie jaką zapłacili, by robić to, co kochają? Za płotem, w stodole, w której przed laty spędzali noce, albo przy ognisku na nieodległej Górze Zborów. Jurek i Wanda nie przyszliby na to spotkanie. Byliby jednak obecni.
"W góry idziemy po życie" to zapis spotkania, czy serii spotkań, które nie miały miejsca. Forma reportażu okazała się więc niewystarczająca. Potrzebny był scenariusz. I tak, na podstawie wypowiedzi moich rozmówców, powstała niemal fabularna opowieść o alpinistach. O ich sposobie na życie.
Podczas pracy nad tym "dziwnym" reportażem odwagi dodawały mi dwie książki Marka Millera - "Reporterów sposób na życie" i skonstruowana właśnie jak scenariusz filmowy "Filmówka". Inspiracją była oczywiście literatura górska. Chciałem jednak odejść od sztucznego patosu, od heroicznych zmagań i przepoconych, flanelowych koszul. Chciałem opowiedzieć historię ludzi niezwykłych tylko ze względu na gotowość do największych poświęceń.
Wszystkie rozmowy nagrywałem. W sumie kilkanaście godzin nagrań. Materiał ten poddałem procesowi obróbki i montażu. Przedstawiam efekt końcowy mojej pracy.***
Taras z widokiem na Skałki Rzędkowickie. Białe skały płoną czerwonym światłem zachodzącego słońca. Przywodzą na myśl zorzę alpejską obserwowaną nie tylko w Alpach, ale też w górach najwyższych, Himalajach. Czy takie skojarzenia mieli Jerzy Kukuczka i Wanda Rutkiewicz, kiedy przed laty przyjeżdżali tutaj i spali w stodole tuż za płotem? Przyjaciele Jurka i Wandy, Zbyszek i Danuta Wachowie wybudowali tutaj dom - siedzibę szkoły wspinaczki. Co roku szkolą kilkudziesięciu adeptów alpinizmu. Żyją na wsi. Nie wrócą do miasta.
Krzysztof Wielicki Na myśl o wspinaniu przychodzi mi do głowy taka anegdota. Pod skałami przechadza się kolejarz. Na widok drapiących się do góry wspinaczy stwierdza: "Jebana ludzka rasa, za chuja bym tam nie wlazł".
Zdanie to ukazuje ogromny dystans jaki dzieli ludzi, którzy się wspinają, od tych, którzy z alpinizmem nie mają nic wspólnego. Coś, co jest pasją, treścią życia dla jednego, będzie zupełnie niezrozumiałe dla drugiego.Wojtek Kurtyka Wspinaczka wiąże się bezwzględnie z pozycją outsidera. Sposób przeżywania gór, doznawane emocje są głęboko indywidualne. Alpinista wszystko, co przeżywa, zawdzięcza sobie, własnej sile, sprytowi i planowaniu - to kształtuje postawę skrajnego indywidualizmu. Rozbuchany indywidualizm jest zresztą jedną z pułapek alpinizmu. Zbyszek Wach Zbuntowaliśmy się przeciwko rodzinie i zasadom, które próbowała nam wpoić - skończyć szkołę, założyć rodzinę, dożyć starości. Danuta Wach Jak pracowaliśmy, to nie po to, żeby kupić sobie meble, tylko żeby był sprzęt, a potem samochód, żeby można było jeździć w góry. To było najważniejsze. Zbyszek Krośkiewicz Z punktu widzenia szarego zjadacza chleba alpiniści są nieszczęśliwi. Bo taki alpinista nie dorobi się willi, najdroższego samochodu, ani dobrego telewizora. Za to przez pięć miesięcy siedzi w górach.
* * *
Zabierzów oddalony jest od krakowskiego rynku o 15 kilometrów. Tutaj mieszka Wojtek Kurtyka - jeden z najwybitniejszych na świecie himalaistów. Z, położonego na łagodnie opadającym zboczu, domu rozciąga się widok na podkrakowskie dolinki. Na ścianach zdjęcia siedmiusetmetrowego lodospadu ponad domostwami i świątyniami Namche Bazar w Nepalu. Kolosalny sopel był jedną z górskich obsesji Wojtka, który właśnie pracuje nad opowiadaniem o jego pokonaniu. Z wykształcenia inżynier elektryk, prowadzi Wojtek hurtownię indyjskiej odzieży i rękodzieła artystycznego.
Gospodarz ma już 50 lat. Dzięki, jak mówi, dzikiemu treningowi pozostaje w doskonałej formie, pełen sił witalnych. W jego zachowaniu uderzają nienaganne maniery, silne napięcie, a zarazem wielka cierpliwość.
Wojtek Kurtyka Zacząłem się wspinać zupełnie przypadkiem. Tak się złożyło, że moja dziewczyna została zaproszona przez chłopaka, który się nią interesował, na wyjazd w skałki. Wzięła mnie ze sobą. W skałkach doznałem olśnienia. Krzysztof Wielicki Już pierwszego dnia, kiedy zacząłem się wspinać podjąłem decyzje o związaniu swojego życia z górami. Zbyszek Wach A ja się urodziłem alpinistą, choć zaczynałem jako turysta. Danuta Wach Z natury jestem leniwa. Nigdy nie chodziłam po górach turystycznie, do dziś nie znoszę turystyki. Chodziłam za to po kawiarniach, prowadziłam bardzo niehigieniczny tryb życia... Zbyszek Wach Rozpustny, powiedziałbym! Danuta Wach Tak, rozpustny. Studia były ponad moje siły. Rodziców w domu nie było, a pieniądze były. Więc wieczne wagary, kawiarnie, prywatki, takie rzeczy... Miałam luźne życie. To mi się podobało.
Kaprysem moich znajomych z kawiarni było jeżdżenie w skały, do Podzamcza. To było takie zawadiackie. Potem towarzystwo się rozeszło - jedni się pożenili, inni rozpili. A mnie pozostała fascynacja wspinaniem. Gdyby nie te skałki, to nie wiem jak bym skończyła...Krzysztof Wielicki W czasach, kiedy zaczynaliśmy się wspinać, nie było wiele możliwości realizacji. Co można było osiągnąć w pracy? Nic. Można było pracować. Dzisiaj młody człowiek ma przed sobą możliwość awansu. Może być menedżerem, może zarobić 100 milionów, ma jakąś wizję przyszłości. A wtedy pracowało się na tym samym stanowisku rok, trzy, pięć, dziesięć lat. Zarabiało się tyle, ile wynikało z taryfikatora. Równo wszyscy.
Wspinaczka była ucieczką od szarej rzeczywistości P.R.L.-u. Stwarzała możliwość zrealizowania się.Zbyszek Wach Lata siedemdziesiąte, początek osiemdziesiątych to złoty wiek polskiego alpinizmu. Taka konkurencja...Żeby można było wyjechać za granicę, trzeba było się dobrze wspinać. Nie było paszportów, więc były profity związane z tym wspinaniem. Zbyszek Krośkiewicz W 1980 roku pierwszy raz w życiu wyjechałem na zachód, na obóz jaskiniowy do Austrii. Dostałem na paszport 10 dolarów. To było kieszonkowe na półtora miesiąca pobytu. Wydałem je tuż po przyjeździe, jeszcze na dworcu. Kupiłem sobie cztery Coca-Cole. Tak wyglądało pierwsze spotkanie z dobrobytem. Krzysztof Wielicki Skończyłem elektronikę. Kierowałem działem systemów komputerowych w Fabryce Samochodów Małolitrażowych. Taką pracę trudno łączyć z częstymi wyjazdami.
W latach osiemdziesiątych pojawiły się nowe możliwości. Zostawiłem zawód i jak wielu kolegów zatrudniłem się w klubie wysokogórskim. Pieniądze z robót wysokościowych umożliwiały utrzymanie rodziny i sfinansowanie wyjazdów w góry. Pracowaliśmy na kominach, w kopalniach...Zbyszek Krośkiewicz Na pierwszego maja wieszaliśmy orzełki i pokrzepiające hasła na Pałacu Kultury... Wojtek Kurtyka Nie było wśród wspinaczy ani jednego komunisty! Zbyszek Krośkiewicz Tak, środowisko było wywrotowe. Janusz Onyszkiewicz, Konstanty Miodowicz, Jan Narożniak to byli ludzie wspinający się. W Morskim Oku można było oddychać wolnością. Można było krytycznie wypowiedzieć się o ustroju, można było wszystko powiedzieć. Ubecja tam nie docierała. To była wolna republika alpinistyczna.
Pałac Kultury przystrajał nie kto inny jak Onyszkiewicz. Ustrój ustrojem, a kasa kasą.Krzysztof Wielicki Im więcej było przeszkód, tym bardziej chciałem jeździć w góry. Choćby po to, żeby udowodnić sobie, że mogę, że przewalczę. Ta chęć, ten cel był tak ważny, że wszystkie środki były dobre, aby tylko wyjechać. Zbyszek Wach Nasze początki były bardzo podobne. Jednak nie zapisałem na swoim koncie takich osiągnięć, jak Wojtek Kurtyka, czy Krzosztof Wielicki - oni okupili swoje sukcesy ogromną pracą. Krzysztof Wielicki Nie brakuje mi pieniędzy, dużo zarabiam. Mogę sfinansować każdy swój wyjazd w Himalaje. Ale ja bardzo dużo pracuję. Jestem pracoholikiem. Wojtek Kurtyka Może czasem zbyt ciężko pracuję... Ale przecież wszystko, co osiągnąłem zawdzięczam sobie. Danuta Wach Na pierwszych wyprawach uważano, że Wojtek Kurtyka, dziś wielki himalaista, nie nadaje się w góry wysokie. On na swoją pozycję ciężko pracował - sposobem odżywiania i intensywnym treningiem. Uczył się angielskiego. Pamiętam jak siedzieliśmy w Chamonix, Wojtek po nocach kuł się w namiocie. To samo Wanda Rutkiewicz. Przyszedłeś do niej do mieszkania - na ścianach wywieszone kartki ze słówkami. Wojtek jak się przyjaźnił, to z takimi alpinistami, z którymi znajomość mogła w przyszłości zaprocentować.
Wanda, Wojtek, ale też Krzysiek Wielicki konsekwentnie, kroczek po kroczku dążyli do celu. I ten cel osiągali.Krzysztof Wielicki W górach każdy krok musi być przemyślany. Czasami jednak popełniamy błędy... Zbyszek Krośkiewicz Byliśmy młodzi i strasznie napaleni... To było na Eigerze. Wyszliśmy się wspinać wbrew wszelkim znakom na niebie i ziemi - mimo zagrożenia lawinowego po obfitym opadzie śniegu. Kolega zapłacił najwyższą cenę... To był ewidentnie nasz błąd. Było nas czterech. Przeprowadziliśmy głosowanie. Najbardziej doświadczony kolega był przeciwko wspinaniu w takich warunkach. Ja i Sławek byliśmy za, jeden z nas wstrzymał się od głosu. Więc poszliśmy. Zeszła lawina. Trzech z nas przeżyło. Sławek zginął. Mam świadomość, że jestem współodpowiedzialny za jego śmierć. Taki błąd...
* * *
Krzysztof Wielicki jest kolekcjonerem. Jako piąty człowiek na świecie zdobył wszystkie ośmiotysięczniki - Koronę Himalajów. Jego dom w Tychach pełen jest pamiątek z licznych podróży do Azji. Krzysztof kolekcjonuje też twarze. Fotografuje dzieci z Nepalu i Pakistanu. Dzieci roześmiane, pochłonięte zabawą, zamyślone, smutne, biedne, głodne, umorusane, pomagające rodzicom w ciężkiej pracy. Setki dziecięcych oblicz... Rozmowie przysłuchiwać się będzie z kuchni przygotowująca obiad żona. W wychodzącym na ogród pokoju dziennym, pod ścianą, stoi ciężki regał. Przy wyjściu na taras - skórzana sofa, a na środku barek i kilka barowych krzeseł.
Krzysztof Wielicki Wobec dzieci stosuję metodę hamulca. Nie popycham do wspinania. Alpinizm jest pasją, potem zaczyna być swego rodzaju chorobą. Boję się, bo wiem na czym to polega... Mogę sobie wyobrazić, że byłoby wspaniale, gdyby, dzieci przeżywały to, co ja, bo to jest piękne. W górach ludzie odnajdują przestrzeń, swobodę, przygodę, marzenia...To jest psychicznie potrzebne człowiekowi. Z drugiej strony jest to założenie, że każdy człowiek jest wolny.
Ja zacząłem się wspinać jak miałem 20 lat i wydawało mi się, że jestem dojrzałym człowiekiem. Syn ma 12 lat i się nie wspina. Córki są chętne, ale zawsze znajdę jakąś wymówkę, żeby z nimi nie pojechać w skały.Wojtek Kurtyka W żadnym wypadku nie zachęcam swoich dzieci do uprawiania alpinizmu. Marzę jednak, żeby zajmowały się czymś kreatywnym, co im da dużo szczęścia. Bo prawdziwa satysfakcja z życia płynie z kreacji.
Ale gdyby synek, albo córeczka zaczęli się wspinać byłbym bardzo nieszczęśliwy. Gdyby zaczęli jeździć w Tatry zimą, o rany boskie, strasznie przeżywałbym ich każdy wyjazd. Po prostu wiedziałbym, że mogą nie wrócić.Zbyszek Krośkiewicz Byłbym zadowolony gdyby syn przyjął mój styl życia. Dobrze jest mieć jakąś pasję. Danuta Wach Córka wspinania i gór nie cierpi. Wsi nie znosi. Powiedziała, że jak umrzemy i dostanie w spadku dom, pierwsze co zrobi, to go sprzeda.
Nasza córa żałuje, że Zbyszek nie chodzi w czarnym płaszczu, z teczką i telefonem komórkowym. I lata tak po śródmieściu. Tak, jak kiedyś chodzono na wsi z radyjkiem. I koniecznie eleganckie auto... Jak podjeżdżam pod szkołę naszym sześcioletnim, poklejonym plastrem polonezem, córka mówi: "Nie stawaj tak blisko, bo wstyd!". Nie umiem jej tego oduczyć.Zbyszek Krośkiewicz Mój syn się nie buntuje bo nie jeżdżę starym polonezem. Danuta Wach Sukces to śmieszne słowo... Nie wiem co sukces oznacza. No, nie wiem... Powiem tak... Nie osiągnęłam sukcesu w życiu, ale jestem z życia zadowolona. Nie zamieniłabym go na inne. Nie chciałabym, żeby mi w nim towarzyszył ktoś inny. Nie wyobrażam sobie życia bez mojego dziecka. Nigdy nie sądziłam, że można tak cieszyć się z mieszkania na wsi. Wojtek Kurtyka Prestiż, sława to jest ogromna złuda. Człowiek temu ulega i buduje na tym wizerunek własnej osoby. Wydaje mu się, że od oddźwięku społecznego wiele zależy. Tak nie jest
Kolejne porażki przyjmuję z łatwością. Dla mnie miarą sukcesu w życiu jest osiągnięcie spokoju wewnętrznego, uniezależnienie się od zewnętrznych wyznaczników sukcesu - uznania środowiska i mediów.
O ten himalajski sukces strasznie trudno...Każde przejście bez zakładania obozów pośrednich, w stylu, którego jestem prekursorem, jest bardzo poważnym przedsięwzięciem. Wiąże się z podjęciem określonego ryzyka. Mimo to, nie przydarzył mi się żaden, najmniejszy nawet, wypadek...Może to czynnik irracjonalny, a może raczej posługiwanie się informacją na pierwszy rzut oka nieczytelną. Podam dwa przykłady. Pierwszy z nich to próba przejścia południowo-zachodniej ściany Cho Oyu (8201 m.n.p.m.) z Troilletem i Loretanem. Z góry planowaliśmy wejście non stop, bez sprzętu biwakowego i bez żywności. Od dwóch tygodni po południu sypie, w nocy się rozjaśnia, pół dnia jest dobrze. Założenie jest takie, że po popołudniowym opadzie, w nocy, wchodzimy w ścianę. Działamy całą noc i pół dnia. Po południu marna pogoda nie powinna nam przeszkodzić w zejściu łatwym terenem. Więc wieczorem wchodzimy w ścianę. Jest to nieznaczne rozpogodzenie, ale wciąż prószy i prószy. Cholernie ciepło, jak na noc himalajską za ciepło. Wilgotne powietrze. To mi nie pasuje. Rezygnuję. Oni, choć widzę, że sytuacja jest napięta, wchodzą. Wracam do bazy. 15 minut po mnie schodzi Troillet i Loretan. Omiotła ich jedna lawina, potem druga. Też zeszli.
Następna próba. Podobne warunki, ale chłodniej. Nie ma tej duchoty. No i udaje się.
Druga sytuacja. Z Jurkiem Kukuczką trawersujemy pola śnieżne na normalnej drodze na Makalu (8463 m.n.p.m.). Jurek zmienił mnie na prowadzeniu. Ewidentnie lawiniasto, niebezpiecznie. Odczuwam lęk wykraczający poza zwykłe doznania lękowe. Zablokowałem Jurka liną. Mówię: "Nie, nie możesz tam iść, Jurek". Kukuczka był niestety zawsze twardy. I swoje: "Ee, przecież nic się nie dzieje". Jurek urobił jeszcze 10 metrów, po czym spod jego stóp wyjechał cały stok. Na szczęście nam nic się nie stało.
Jurek podejmował wielce ryzykowne działania. A rezultat tej działalności? Trup za trupem. W końcu jego własna śmierć. Funkcjonowanie rachunku prawdopodobieństwa jest bezwzględne. Jak się ewidentne ryzyko podejmuje, dwa razy wyjdzie, za trzecim nie.Krzysztof Wielicki Oczywiście warunkiem sukcesu w górach jest powrót do bazy. Ale pokażcie mi jakikolwiek sukces bez kosztów!
Na przykład kontuzje, urazy i odmrożenia. Taka przywara alpinistów... W łeb kiedyś dostałem. Dwa razy miałem złamany kręgosłup. Różnie bywało.
Jestem obarczony poczuciem winy za przysparzanie stresu swoim bliskim. To wszystko odbywa się ich kosztem. Małżeństwa alpinistów może i byłyby udane, gdyby nie góry. Uprawianie alpinizmu wiąże się z ciągłymi wyjazdami i nieobecnością w domu. Dosyć trudno znaleźć partnerkę, która się nie wspina, a akceptuje wspinanie.Zbyszek Krośkiewicz Alpinista jest dla rodziny pasożytem. Niewiele daje, a bardzo dużo żąda. Zbyszek Wach Alpinista wyjeżdża. Żona nie dzieli jego ideologii. Żona czeka. Ich interesy się rozchodzą. Zbyszek Krośkiewicz Byłą żonę poznałem w czasie strajku studenckiego. Jednak to "powstańcze" małżeństwo nie przetrwało długo. Rozwiodłem się. Teraz jestem w takim nielegalnym związku... Z kobietą, która się wspina. Zbyszek Wach Mieliśmy z Duśką świetny układ. Wspinaliśmy się razem. Wyjeżdżając na wyprawy w Himalaje przenosiliśmy dom ze sobą. Danuta Wach Zbyszka poznałam przypadkowo w skałkach, gdzie byłam umówiona z Wandą Rutkiewicz. Spóźniłam się kilka godzin i zamiast Wandy spotkałam dwóch wspinaczy - jednym z nich okazał się być Zbyszek. Do dziś uważam, że warto się czasem spóźnić.
Znałam wcześniej tego drugiego - kolegę Zbyszka. Do domu, na obiad, wypadało mi więc zaprosić ich dwóch. To był szczyt szczytów, bo kiedy Zbyszek z kolegą przyszli pod dom mnie nie było.Zbyszek Wach Kiedy w końcu przyszła okazało się, że nie ma obiadu, ani nawet materiałów na obiad. Danuta Wach Chciałam coś szybko wrzucić...Do rosołu miał być makaron, ale przez przypadek do garnka wrzuciłam... płatki mydlane. Zupy nie było. Na szczęście drugie udało mi się przygotować. Zbyszek Wach Atmosfera była świetna. To było to. Danuta Wach W końcu udało mi się poderwać Zbyszka. Wzięliśmy ślub. Józef Nyka, ówczesny redaktor "Taternika", przysłał nam telegram z życzeniami: "Drogi długiej, pięknej i co najwyżej nieco trudnej". Te życzenia spełniły się w życiu codziennym, bo w górach robiliśmy najczęściej drogi skrajnie trudne. Zbyszek Krośkiewicz Pod Cerro Torre spotkałem Charliego Fawlera, Amerykanina, chyba najszczęśliwszego alpinistę. On poświęcił się górom całkowicie. Żyje z wyjazdu na wyjazd, wciąż pochłonięty realizacją nowych celów. Zarabia jako przewodnik górski w Colorado.
Kiedy patrzył na góry załzawionymi oczami, sprawiał wrażenie nawiedzonego. Zawsze wesoły, sypał kawałami. Zrezygnował z pracy w wojsku. Niedawno w czasopiśmie "Mountain" znalazłem anons o jego ślubie. Z alpinistką oczywiście.
Charlie zdobył Cerro Torre - kiedy wycofywaliśmy się spod wierzchołka, usłyszeliśmy jego okrzyk radości. Potem zapytałem go co dalej, jakie ma plany. Charlie odpowiada: "Słuchaj, już jest połowa lutego, to pojadę do Colorado - tam wytworzyły się piękne lodospady".* * *
Oślepiające światło nadjeżdżających z przeciwka samochodów. Deszcz. Krzysztof Wielicki wraca z mszy w siódmą rocznicę tragicznej, górskiej śmierci Jerzego Kukuczki - partnera w górach, przyjaciela na dole.
Krzysztof Wielicki Ktoś musiał zawiadomić Celinę - żonę Jurka... Kiedy stanąłem w drzwiach, ona już wszystko wiedziała. Tak właśnie rozgrywają się dramaty. Bez słów. Tylko Maciek cicho zapłakał. Był w ojca zapatrzony, nie mógł pogodzić się z jego śmiercią. Zaciął się jakoś w sobie. Od tego czasu trudno Celinie porozumieć się z nim... Zbyszek Krośkiewicz Niechętnie chodzę na cmentarze. Jednak do swojego bliskiego kolegi czasami wpadam. Po prostu do tej pory czuję się z nim psychicznie związany. Wojtek Kurtyka Kolejne śmiertelne wypadki odczuwałem jako osobistą porażkę. Bo śmierć kwestionuje sens uprawiania alpinizmu. Kwestionuje pojmowanie wspinaczki jako sztuki. Krzysztof Wielicki Po każdym wypadku mam ochotę to wszystko rzucić. To wynika z poczucia niemocy...
Trzeba się z tym pogodzić. Ostatnim aktem życia jest śmierć.Łukasz Wajs
Praca Dyplomowa pod kierunkiem red Marka Millera, recenzent - prof. Andrzej Paczkowski, obroniona 23 czerwca 1997 r. w Wyższej Szkole Komunikacji i Mediów Społecznych.
Drukowana w obszernych fragmentach w "Życiu" - 11-13 kwietnia 1998 r. oraz w całości w "Górach" w październiku 1998 r.
m a g n e t o f o n i g ó r a l e
|
Krzysztof Wielicki, jeden z najwybitniejszych himalaistów na
świecie, zdobywca Korony Himalajów, dość niespodziewanie wyraził zgodę na wywiad dla
pierwszego programu Polskiego Radia. Pozostało nam, Magdzie i mnie tylko pojechać do
Tychów i przeprowadzić rozmowę. Gdy w pociągu zobaczyłem Marcina i Wojtka z "Gazety Wyborczej" zmartwiłem się, że w Istebnej, na mszy w siódmą rocznicę Jerzego Kukuczki nie będziemy jedynymi dziennikarzami. - Jedziecie do Istebnej? - zapytałem. Marcin i Wojtek ze zdziwieniem spojrzeli po sobie, a ja z satysfakcją pomyślałem, że nic o mszy nie wiedzą. - Nie. Za to wiemy, gdzie wy jedziecie, he, he, - z ironicznym uśmiechem odpowiedział Marcin. - Jedziecie do Tychów zrobić wywiad z Wielickim. Wszystko mi powiedział przez telefon. Przepuścimy was na pierwszy ogień. Pogadacie sobie z nim 15 minut, potem my. Byłem zdruzgotany. Mieliśmy przecież nagrać co najmniej godzinę materiału... Na miejscu okazało się, że Wielicki jest jeszcze umówiony z dziennikarzami z lokalnego tygodnika. Czasu coraz mniej, bo przecież musimy zdążyć na mszę do oddalonej o ponad 100 kilometrów Istebnej. Siedzimy tedy na kanapie i obgryzamy paznokcie. - Czy będzie pan zabierać w Himalaje swojego psa? - pyta dziennikarz z lokalnej gazety, a my wymownym gestem, składając dłonie w literę "T", wymuszamy koniec wywiadu. Dość już mamy czekania i pytań "tyskiego pismaka". My chcemy przecież "poważnie porozmawiać o życiu". I kiedy będziemy tak rozprawiać z Wielickim, jego żona będzie w kuchni kroić marchewkę. Do rozmowy jesteśmy przygotowani. Przeczytaliśmy wszystko na temat Wielickiego. Obejrzeliśmy nawet jego film. Z wyższością patrzyłem na Wojtka i Marcina przeglądających wycinki prasowe i na prędce układających pytania w pociągu. Czyżbyśmy w porównaniu z rasowymi reporterami z "Gazety Wyborczej" wykazali się profesjonalizmem? Mamy 45 minut aby bliżej poznać rozmówcę i przedstawić jego jak najpełniejszy wizerunek. To oczywiście niemożliwe. Na przemian czerwienimy się i bledniemy. Sypiemy się niemal w każdym pytaniu. - W górach nie ma zabijania. W górach jest śmierć. A śmierć jest elementem życia i trzeba się z tym pogodzić - przekonuje Wielicki. - Nikt nie ustalał tu reguł gry. Nie ma partnerstwa między mną a górą. Góra to tylko sterta kamieni i lodu. Alpinizm tworzą ludzie. - Czasem popełniają błędy. Zdarza się, że muszą zostawić umierającego, by ratować własne życie. Dlaczego jednak zawsze obwinia się silniejszego? Wina leży zwykle po stronie słabszego. - Minęła epoka, kiedy alpinizm był romantyczną ucieczką. W górach każdy krok musi być przemyślany. Alpinizm stał się sportem podobnym do innych dyscyplin. Poddajemy się. Na kryształowym posągu nie ma skazy. Wielicki mówi racjonalnie, przekonuje siłą argumentów. Gdy nadszedł kres udręki i tak bardzo potrzebowałem słów pokrzepienia, Marcin uśmiechnął się ironicznie. - Fajny materiał, he, he. Teraz tylko musisz nabrać do niego dystansu - powiedział. Niestety. Rady bardziej doświadczonego kolegi nie skutkują. Mam 23 lata i wypalam pierwszego w życiu papierosa. To preludium. Pędzimy z Wielickim do położonej w Beskidach Istebnej. Drogi opustoszały i szybko pokonujemy serpentyny wznoszące się coraz wyżej. Otacza nas stary, jodłowy las. Słońce zachodzi. Na wschodzie pojawił się żółty księżyc w pełni. Magii tej chwili nie da się uchwycić na taśmie magnetofonowej.
|
*** |
Msza w maleńkim, drewnianym
kościółku, w lesie, na grzbiecie wzniesienia. Po mszy koncert. Góralski kwartet dęty
w repertuarze swingowym i jazzowym. Stoję jak wryty. Takiej muzyki jeszcze w życiu nie
słyszałem. "Błękitna rapsodia" na góralską nutę zapadnie mi w pamięć do
końca życia. |
TWARZE nr 2 styczeń 1997r. |
Literatura górska. Fenomen. Traktuje o górskiej śmierci, o partnerstwie i przyjaźni, o pasji,która popycha do igrania z instynktem samozachowawczym. Więc tematyka egzystencjalna. Mimo to literatura górska traktowana jest z pogardą. Niezrozumiała dla większości. Posługująca się językiem znanym tylko wtajemniczonym. Słusznie uważa się, że wspinaczka, emocje z nią związane nigdy nie znajdą wiernego odzwierciedlenia w literaturze. O alpinizmie nikt nigdy nie napisze arcydzieła. Alpinizm bowiem sam w sobie jest sztuką. Autorzy górskiej prozy skazani są na chroniczny kryzys tożsamości, rozdarci między wspinaniem a pisarstwem. * * * "Nigdy nie wiedziałem, czy jestem piszącym wspinaczem, czy też wspinającym się pisarzem. Tak rozdarty straciłem mnóstwo czasu - zamiast się wspinać, pisałem; zamiast pisać, wspinałem się. A przecież nie mogę się uskarżać. Tak wiele zawdzięczam wspinaczce; od przeszło dwudziestu lat daje mi ona pasję i cel życia, a jednocześnie surowy materiał i odwagę do pisania." Greg Child, "Mieszane uczucia" * * * "W chwili gdy poznałem Kurtykę, liczył on czterdzieści lat, chociaż
wyglądał o pięć lat mniej. Ten szczupły Polak o miękkim głosie mówi i pisze po
rosyjsku, niemiecku, francusku i angielsku - w tym ostatnim języku biegle. Jego ojciec
był uznanym polskim pisarzem, a jeden z braci - aktywistą "Solidarności".
Wojtek pracował jako inżynier-elektryk, importer, a ostatnio zajmował się odczytami o
tematyce górskiej i pisarstwem. Urodził się w 1947 w małej miejscowości Skrzynka,
lecz od wielu lat mieszka w Krakowie - mieście naukowców i szacownych budowli. Greg Child, "Mieszane uczucia" * * * "Latem 1991 Łamaniec doprowadził mnie do stanu poważnego rozstroju nerwowego, niebezpiecznie przybliżył groźbę materialnego bankructwa i wywołał poważny kryzys w moim życiu rodzinnym. Wszystko co działo się wokół Łamańca pełne było, podobnie jak on sam, nieoczekiwanych zwrotów i nerwowych wysiłków oraz dopiekło mi, podobnie jak jego ostra skała, do żywego. Wiosną tego roku nagle uzmysłowiłem sobie, że ze względu na oczekiwane jesienią narodziny córeczki Szeloby wykluczona jest jakakolwiek wyprawa w wielkie góry. Poczułem się złapany w pułapkę, a życie mimo perspektywy biologicznego rozkwitu, wydało mi się pozbawione sensu. Pewnego ranka wczesnym latem po raz pierwszy pojawiłem się pod Raptawicką Turnią. Urwisko lśniło w słońcu nad ciemnymi świerkami Doliny Kościeliskiej jak nowy pieniążek." Wojtek Kurtyka, "Łamaniec" .* * * Wojtek Kurtyka. Był już legendą gdy Jerzy Kukuczka zaczynał się
wspinać. Wciąż niedościgniony wzór. Również znakomity pisarz o niebywałym poczuciu
humoru. Jego opowiadanie pod tytułem "Łamaniec" słusznie znalazło się obok
prozy Żuławskiego, braci Szczepańskich, Długosza, Jagiełły i Lema w zbiorze
"Najlepsze polskie opowieści o górach i wspinaniu". * * * "Czym prędzej ponownie wróciłem pod turnię, tym razem z dwukrotnie młodszym od siebie Grzesiem Zajdą (22 lata), z zamiarem znalezienia wielkiego problemu. Po Ryczących Czterdziestkach pochopnie sądziłem, że ta ściana puści wszędzie." Wojtek Kurtyka, "Łamaniec "* * * "Wojtek przyjmuje porażki na sposób liryczny. Przypominam sobie, jak pewnego
wieczoru 1987 roku odwiedziłem go w bazie pod K-2. Szalejąca od tygodni wichura
wykluczała możliwość wspinaczki na ten szczyt, tak więc wszystkie wyprawy ogarnął
nastrój frustracji. Widząc, że w namiocie Wojtka pali się świeca, ruszyłem przez
piarżysko w tym kierunku. Zastałem Wojtka zajętego czytaniem - nauką języka
francuskiego. Gdy nasza rozmowa zeszła na temat rozczarowania, jakie nas spotkało,
uśmiechnął się i spytał: - Jak by tu zamienić porażkę w zwycięstwo? Greg Child, "Mieszane uczucia" * * * "Wracaliśmy przygnębieni. Czułem się połamany i nieszczęśliwy. Wojtek Kurtyka,"Łamaniec" * * * "Nieco po północy obudziła mnie wystraszona Halinka. Wojtek Kurtyka, "Łamaniec" * * * "Alpinizm zajmuje pozycję niezależną od moralnych zasad, od mądrości i
głupoty, od dobra i zła. Reinhold Messner, "Siódmy stopień" * * * Skąd moda na literaturę górską? Górskie opowieści coraz częściej czytają
ludzie, "którym nigdy nawet nie zmarzły palce". Czy to chęć przeżycia
przygody, choćby nawet w fotelu i przy kominku? A może tęsknota za światem wartości
duchowych, jakimi w powszechnej opinii kierują się alpiniści? Łukasz Wajs |
***
6.00 Alarm. Ociężale podnoszę się. Leniwie sięgam po zegarek. Trzeba wstawać. Jacek też już nie śpi.
Kalesony. Golf. 2 pary skarpet. Spodnie na szelkach. Potem jeszcze polar, goreteks, kominiarka, czapka, szalik, stuptuty i wzmacniane kevlarem rękawice. Botki i plastikowe skorupy.
W ciemnościach szukam latarki. Jest i świeczka. Wstawiam wodę. Gorąca herbata. Poparzony język. Szybki posiłek. Muesli na mleku. Mdłości. Kibel. Ręka przymarza do klamki. Wpis do książki wyjść. Dlaczego tak długo to trwa? Jest już siódma.
Na zewnątrz - -20°C. Podejście. Późno. Słońce już wschodzi. Moment ten dawno utracił magię i czar. Potykam się. Klnę. I tak bez końca.
Staw. Płasko i biało. Wieje. Zimno. Bardzo zimno. W oddali tuman śniegu. Umyka to mojej uwadze. Błąd! Podchodzimy pod ścianę. Wciąż łatwo. Kopiemy się tylko w śniegu po pas. Mozolnie, powoli pniemy się do góry. Bez asekuracji. Zwiążemy się w nyży, osłonięci skałami. Kopiemy platformę. Zdejmuję plecak.
Duszę się! Śnieg wciska się w nos, usta i uszy.
- Zabij czekan! - drę się do Jacka. On jednak wiedział wcześniej bo patrzył do góry - zobaczył "ciemną chmurę". Boję się. To już koniec?
Cicho i jasno. Żyję. Zniknął tylko plecak. Ile będzie mnie to kosztowało? 10 milionów? Więcej? Mam szczęście. Lawina wyrzuciła ciężki plecak na zakręcie.
- Nie warto ryzykować - przekonuję. Jacek zgadza się ze mną. Idziemy na inną drogę. W tak zwanej skali przymiotnikowej nadzwyczaj trudną, ale bezpieczną bo nie zagrożoną lawinami.
Pierwszy prowadzi Jacek. Miejscami pionowy lód. Teraz ja. krew odpływa z wciąż uniesionych do góry rąk. Kiedy dochodzę do Jacka znów dopływa do przemrożonych dłoni. Wyję z bólu. Nie mogę się ruszyć. W końcu idę. Prowadzę najtrudniejszy wyciąg. "Teraz liczy się tylko mój but". Czy rak wytrzyma? Czy nie poślizgnę się? Udało się. Trudnościom jednak nie koniec. Czekając na stanowisku na Jacka niemiłosiernie marznę. Cóż, wspinanie zimą jest właśnie sztuką cierpienia...
- W życiu nie robiłem nic tak trudnego - mówi Jacek. Rozwiązujemy się i trawersujemy w bezpieczne miejsce.
Chwila wytchnienia. Figi, czekolada, herbata z termosu. I uścisk dłoni Jacka...
Straciłem czucie w małym palcu. Odmroziłem sobie brodę i policzki. Nie ma dramatu. Bywało gorzej.
Schodzimy "w doliny". Potykam się i klnę. Słońce zachodzi. Dotrzemy więc do "domu" po zmroku.
- Mieliśmy przygodę. Nie ma się czym chwalić. Zrobiliśmy Wolfa - uprzedzam pytania. Kiwają głowami. Ktoś cieszy się z naszego powrotu, ktoś z trudem ukrywa zawiść. W książce wyjść, w rubryce "komentarze" i uwagi dotyczące przejścia" napisaliśmy lapidarnie: "Lawina. Wycof. Droga Wolfa." Wystarczy.
Przebieram się w normalne, miejskie ciuchy. Suszenie. Gotowanie. Jedzenie. Ryż z sosem chińskim. Dużo piję. Myję się i kładę na pryczy. Światło gaśnie. Zasypiam. Nie jestem twardzielem. Jutro nigdzie nie pójdziemy. Po prostu nasyciłem się. Na razie.1997 r.